To, że jedną z moich pasji jest muzyka niektórzy wiedzą, inni dopiero się dowiedzą. Codzienne słuchanie muzyki to standard, muzyka towarzyszy mi w samochodzie, w pracy i często w domu. W poniedziałkowych cyklach postaram się polecić Wam te płyty, które wywarły na mnie spore wrażenie i które wydaje mi się warto znać. 

Jakiej muzyki słucham? Mam wrażenie, że dobrej 🙂 Nie rozgraniczam muzyki na gatunki, muzyka jest albo zła, albo dobra w osobistym odczuciu każdego z nas. W głównej mierze możecie jednak spodziewać się tutaj szeroko pojętej muzyki rockowej, ale nie zabraknie również polskiego rapu, alternatywy, czy dobrego popu. Kiedy włączam swoja playlistę w aplikacji Spotify, pytam czasami sam siebie czy to playlista tej samej osoby, tyle na niej zróżnicowanej muzy.

Warto w tym miejscu wspomnieć, że moja miłość do muzyki rozpoczęła się tak naprawdę od zespołu Queen i piątkowej Listy Przebojów Programu 3 Polskiego Radia. Dziś muzyki głównie słucham na Spotify (aplikacji która jest dla mnie idealnym wynalazkiem). W zasięgu ręki dzięki tej aplikacji mam praktycznie każdą muzykę na którą w danym momencie mam ochotę.

W każdy poniedziałek będę starał się zaproponować Wam cztery płyty, który towarzyszyły mi na przestrzeni minionego tygodnia najczęściej. Mam nadzieję, że wielu z Was odkryje coś ciekawego dla siebie, przypomni sobie o wykonawcy o którym zapomnieli, albo usłyszy płytę która zostanie z Wami na lata. Miłego odsłuchu!

Po tym przydługim wstępie (w kolejnych odcinkach „Muzycznego Początku Tygodnia”, będzie krócej) pora na moje cztery muzyczne propozycje dla Was 🙂

  • Bet Hart & Joe Bonamassa – „Black Coffee”  – ta płyta to niesamowita pobudzająca rock’n’rollowa energia. Przede wszystkim jednak ciekawa lekcja muzycznej historii, wszak Bet Hart i Joe Bonamassa grają na niej covery bluesowych i rockowych utworów, w dużej mierze już zapomnianych. Nowe aranżacje i najświeższe metody produkcji to coś co według mnie chwyta za muzyczne serducho. Ta płyta bardzo często wraca do mnie i myślę, że naprawdę warto się w niej zasłuchać. Praktycznie każdy utwór na niej ma w sobie to coś, co można na długo zapamiętać. Z pełną odpowiedzialnością polecam, nie wyróżniając któregoś z utworu w sposób szczególny. Zresztą uwierzcie dowodem na to, że ta płyta jest bardzo dobra wystarczą dwa nazwiska: Bet Hart i Joe Bonamassa.

  • Noel Gallagher’s High Flying Birds – „Who Built The Moon?” – Noel Gallagher to jeden z liderów legendarnej już grupy Oasis. Zespołu, który nie bardzo mi podchodził, ale z biegiem lat kilka utworów wylądowało na mojej playliście. Liam Gallagher to drugi z braci liderów Oasis, ale to Noel robi solowo według mnie dużo ciekawsze rzeczy. Dowodem ta płyta, którą polecam Wam na ten tydzień. Według mnie starszy z braci dużo kombinuje, choć nie da się ukryć, że często na tej płycie można usłyszeć dźwięki sprzed dwudziestu lat, wtedy kiedy królował tzw. brit – pop. Oczywiście są momenty kiedy ma się wrażenie, że słuchamy płyty zespołu Oasis. Cała płyta nie wchodzi mi równo, ale takie utwory jak: Be Careful What You Wish For stonowana kompozycja z delikatnie pulsującą gitarą i pomrukami perkusji, Holy Mountai zalatujące bardzo „Bitelsami” czy brzmiące jak U2 pomieszane z Coldplay It’s A Beautiful World

  • Artur Rojek – „Koncert NOSPR” – z moim czuciem Artura Rojka bywało różnie. W 2000 roku wspólnie z zespołem Myslovitz wystąpił w Szydłowcu, miałem wówczas 14 lat i zapamiętałem to jako wielkie święto rocka w naszym mieście. W 2008 roku byłem na koncercie Myslovitz po raz kolejny i…wynudziłem się straszliwie. Zawsze miałem chyba problem z głosem Rojka, ale nigdy też nie ukrywałem, że w niektórych kawałkach brzmiał on wyśmienicie. I tak jest właśnie z płytą którą Wam polecam. Jest to koncert zarejestrowany w 2015 roku w Katowicach nagrany z Orkiestrą Polskiego Radia. Koncert który porusza swoją delikatnością i subtelnością. Niesamowicie według mnie brzmią na tej płycie szczególnie takie utwory jak: Czas, który pozostał, Lekkość i Cucurrucucu Paloma. Ten pierwszy z niesamowitą dramaturgią, w „Lekkości” gitary zastąpiły smyczki nadając jej większej podniosłości, a ostatni perfekcyjny cover, pozostawiający ciarki na całym ciele. Naprawdę warto.

    • Greta Van Fleet – „From the Fires” – wielu ich nie docenia, inni się śmieją, a jeszcze inni uważają za marną kopię Led Zeppelin. Ja uważam, że Greta Van Fleet to jedno z najlepszych co mogło przydarzyć się muzyce rockowej w XXI wieku i póki co zdania nie zmieniam. Oczywiście można doszukać się podobieństw z nieistniejącą już legendarną ekipą z Robertem Plantem i Jimmym Pagem w składzie, ale czuć też dużo świeżości i naprawdę jest to muzyka na bardzo wysokim poziomie. Dużo młodzieńczej energii w prawdziwie buntowniczym kawałku jakim jest Highway Tune, i to zabójcze tempo, to wszystko robi wrażenie. Olbrzymie wrażenie robi na mnie również A Change Is Gonna Come, którą w oryginale wykonywał Sam Cook. Ale cała ta krótka płyta (osiem utworów) robi wrażenie i osobiście mam nadzieję, że Greta Van Fleet utrzyma swój bardzo wysoki poziom. Zresztą moje nadzieje zaspokoiła kolejna płyta zespołu, która pewnie też trafi kiedyś do zestawienia.

pozdrawiam Marcin Banaszczyk i życzę dobrego – muzycznego tygodnia 🙂