21 sierpnia 1944 roku w Antoniowie w gminie Chlewiska starły się wojska polskie z wojskami niemieckimi. Ci pierwsi szli na odsiecz walczącej Warszawie. 

Pułk, który walczył pod Antoniowem szedł na odsiecz walczącej Warszawie. Dowodził nim mjr Józef Włodarczyk ps. „Wyrwa”. 15 sierpnia 1944 r. w lasach pod wsią Siodła k. Zagnańska kapelan ks. kpt Henryk Peszko odprawił polową Mszę św., dzień później, zgodnie z rozkazem komendanta Okręgu, pułk liczący 653 osob ruszył na stolicę, w nocy z 20 na 21 sierpnia dotarł pod Antoniów. Wokół stacjonowały liczne oddziały niemieckiego wojska, Niemcy dysponowali taborem liczącym 60 samochodów, w tym wozy opancerzone. Mieli także do dyspozycji 7 samolotów.

Bitwa składała się z kilku potyczek, rozciągniętych na znacznym obszarze. Polakom udało się zaskoczyć Niemców. W walkach pod Antoniowem straciło życie 8 żołnierzy 4. Pułku. Niemcy, według ich własnego komunikatu radiowego, stracili w tej bitwie 77 osób. Faktyczne ich straty były znacznie wyższe – według danych partyzantów zginęło wtedy ok. 150 żołnierzy.

Dalszy marsz Pułku z odsieczą Warszawie stał się jednak praktycznie niemożliwy. Za Pilicą rozciągał się teren bezleśny, na którym starcia z czołgami, artylerią i samolotami wroga z góry skazywały partyzantów na niepowodzenie. Biorąc to pod uwagę, sztab korpusu podjął decyzję o wstrzymaniu marszu. Nie ustały jednak walki w ramach akcji „Burza”. Zmieniono jedynie kierunek marszu na południe. 4 Pułk walczył 10 września w Zaborowicach i Mniowie, 18 września pod Fanisławicami nad Nidą, 26 września w Radkowie i lasach włoszczowskich. Walki te wiązały znaczne siły niemieckie, które nie mogły uczestniczyć w tłumieniu powstania warszawskiego, co stanowiło także pomoc dla walczącej Warszawy.

W „Zeszytach kombatanckich” znaleźliśmy takie wspomnienie bitwy pod Antoniowem zanotowane przez Leona Stola ps. „Dąb”

Po całonocnym marszu w dniu 21.08.1944 r. batalion nasz zatrzymał się na odpoczynek w pobliżu drogi Chlewiska-Furmanów, niedaleko wioski Hucisko-Antoniów. Moja kompania była wolna od dyżurów i patroli. Nad bezpieczeństwem czuwała 1 kompania ppor. „Barabasza”. Dobrze, że tak było, bo nocny marsz był tym razem długi i bardzo męczący. Po zatrzymaniu się nikt nie myślał o niczym innym, jak tylko położyć głowę na leśnym kobiercu i odpocząć. St. sierżant „Bania” Brzozowski nie mógł odpoczywać, gdyż musiał ze swoimi ludźmi przygotowywać posiłek. Reszta ludzi udała się na spoczynek, ale tym razem jednak nie było nam sądzone długo cieszyć się odpoczynkiem, gdyż wkrótce w niewielkiej odległości od naszego biwaku odezwały się strzały. Wprawdzie nie był to jeszcze alarm, ale sygnał oznaczający, że coś się dzieje.. Jak oznajmił mi wówczas por. „Barabasz”, wysłał on por. „Górnika” Czesława Łętowskiego z jednym plutonem, aby zbadał, co się dzieje, gdyż strzały pochodziły wyraźnie z jego placówki. W krótkim czasie rozeszła się wiadomość, że na tej placówce por. „Górnik” zginął w czasie walki z nieprzyjacielem. W 1. kompanii nastąpiła konsternacja, co było również nie bez znaczenia i dla mojej kompanii. Po tych początkowo chaotycznych wiadomościach otrzymałem rozkaz od d-cy batalionu, por. „Katarzyny”, aby całą siłą kompanii zabezpieczyć skraj lasu z kierunku Chlewisk, co też natychmiast uczyniliśmy. Wysłałem liczne patrole i obserwatorów na przedpole, lecz z tej strony Niemcy nie przejawiali żadnej działalności. Jak się później dowiedziałem, jakiś niemiecki oddział dotarł poprzednio do dwóch domków na brzegu lasu, w których znajdowała się placówka 1 kompanii. Natychmiast wywiązała się walka. W chwili gdy por. „Górnik” przybył tam ze swoim plutonem, Niemcy podnieśli ręce do góry z zamiarem poddania się, lecz gdy porucznik wychodził z ukrycia, jeden z Niemców podstępnie wystrzelił serię z automatu w „Górnika” pozbawiając go życia. Reszta Niemców pospiesznie uciekła. Podobno był to konny oddział ukraiński walczący u boku Niemców.

 

W związku z koniecznością pochowania por. „Górnika” jeden z oddziałów kompanii „Barabasza” udał się do pobliskiej wioski Antoniów, ażeby tam wystarać się o trumnę. W tym czasie nadjechali do wioski Niemcy i z miejsca wywiązała się walka. Walczącemu oddziałowi pospieszył z pomocą „Barabasz” z resztą swojej kompanii i walka przybrała bardzo zażarty charakter. Niemcy otrzymali posiłki, zaczęli palić wioskę, posuwając się naprzód bardzo silnymi formacjami.

 

W tym czasie na stanowiskach mojej kompanii pojawił się dowódca batalionu wraz z 2 kompanią. Po zorientowaniu się w położeniu na podstawie mojego meldunku zdecydował, że wspólnie przesuniemy się do wioski, by w lesie nieopodal Antoniowa zająć stanowiska ogniowe. Otrzymał bowiem wiadomość, że duże siły wroga przejechały przez Antoniów i miały wracać w naszym kierunku. Zrobiliśmy więc zasadzkę na Niemców, rozmieszczając nasze oddziały w takim szyku, aby móc razić nieprzyjaciela całą stojącą nam do dyspozycji siłą ogniową. Najważniejszą przy tym sprawą było dopuszczenie Niemców jak najbliżej naszych pozycji i otworzenie ognia w ostatniej chwili. Liczne nasze patrole wysłane na przedpole nie stwierdziły obecności nieprzyjaciela, a Antoniów płonął dalej.

 

Dochodziła godzina 15, był skwarny, upalny, letni dzień. Żołnierze od rana nic nie jedli, a o wodę też było trudno z powodu pożarów szalejących w wiosce. Na pięcie rosło, lecz dopiero koło godz. 18 patrole ubezpieczające doniosły o zbliżaniu się nieprzyjaciela, którego oddziały ubezpieczające osiągnęły skraj wioski. W krótkim czasie pojawiła się kolumna dziewięciu samochodów ciężarowych z żołnierzami niemieckimi, które dość żwawo zbliżały się w naszym kierunku.

 

Nasi żołnierze wytrzymali długo, pierwsze strzały w kierunku nadjeżdżającego wroga padły ze stanowisk 2 kompanii. Wówczas i moja kompania otworzyła ogień. Pierwszy samochód został rozbity przez „piata”, a 11 karabinów maszynowych naszej kompanii w kilkanaście minut zrobiły swoje. Mimo takiego nawału ognia Niemcy próbowali jeszcze odpowiadać strzałami. W tej sytuacji wydałem rozkaz natarcia i zniszczenia całego ugrupowania nieprzyjacielskiego. Dając przykład, pierwszy wykonałem skok do przodu. Silny ogień wroga skierowany na nas z flanki ze skraju lasu, gdzie ulokował się jeden z jego oddziałów, zmusił mnie do rzucenia się na ziemię. Żołnierze jednak, nie zwracając uwagi na ten silny boczny ogień, ruszyli do natarcia. Posuwano się naprzód pojedynczymi skokami. W niedługim czasie cel natarcia został osiągnięty. Wszystkie samochody wroga zostały unieszkodliwione lub spalone. Wielu Niemców zginęło w ogniu, który sami wzniecili, albo od naszych kul. Zdobyliśmy część zdatnej do użytku broni i amunicji. Nasze straty oraz straty mieszkańców Antoniowa zostały częściowo pomszczone.

 

Jak podała potem niemiecka „szczekaczka”, w bitwie tej miało być zniszczonych 10 tys. polskich bandytów, zginęło zaś tylko 150 Niemców. Po naszej stronie były rzeczywiście straty, ale minimalne. Zginął kapral „Błyskawica” Julian Bularz, jeden z najdzielniejszych żołnierzy, przysłany do nas przez Okręg AK Kraków, oraz pchor. „Nida” Edward Nejman, pochodzący z wioski Potok. Rannych było dwóch partyzantów: pchor. „Szpak” Wacław Rysiak i chor. „Zbyszko”. Zabici i ranni partyzanci byli z obsługi „piata” , którym rozbili pierwszy samochód. Widocznie ich stanowisko było zbyt wysunięte i przez to narażone na ogień nieprzyjaciela.

 

Oddział otrzymał rozkaz wycofania się i rozlokowania przy studni w gajówce Antoniów. Gajówka, niestety, również spłonęła. Mogliśmy się zatem tylko orzeźwić wodą ze studni. Dzień miał się już ku końcowi i szybko zapadał zmrok, a z nim upragniony spokój.

 

Po powrocie na miejsce biwaku pobraliśmy pierwszy tego dnia posiłek. Pamiętam, że jedzenie było bardzo smaczne i obfite. Było to zasługą naszego kochanego szefa-chorążego „Bani” i jego ludzi. Sytuacja jednak nie pozwoliła na to, abyśmy mogli tej nocy odpoczywać, ponieważ teraz w przyspieszonym tempie mieliśmy osiągnąć zamierzony cel, tzn. Warszawę.

 

Pragnę nadmienić, że na początku września otrzymałem rozkaz, aby wytypować partyzantów z mojej kompanii do awansu. Wniosek taki został natychmiast sporządzony na piśmie. Wnioskowałem w nim o awans na stopień podporucznika dla pchor. „Orszy” Józefa Romańskiego, na stopień chorążego dla st. sierż. „Potockiego” Władysława Buby i sierż. „Bani” Józefa Brzozowskiego. Poza tym prosiłem o awans o jeden stopień dla każdego szeregowca mojej kompanii. Niestety, do końca istnienia 3 kompanii wniosek mój nie został zrealizowany. Zapytany w międzyczasie przeze mnie w tej sprawie, mjr „Wyrwa” oświadczył, że z powodów technicznych nie można na razie uregulować tych spraw, ale należy je uważać za załatwione pozytywnie, zgodnie z przysłanym wnioskiem.