Kapłani z wiernymi modlili się o beatyfikację ks. Kotlarza, który w 1976 r. podczas radomskiego protestu błogosławił robotników i modlił się za nich.
Zmarł 18 sierpnia 1976 r. a przyczyny jego śmierci są niejasne. Istnieje przekonanie, że śmierć nastąpiła po pobiciu przez funkcjonariuszy ówczesnej służby bezpieczeństwa, przez którą był nachodzony i represjonowany. Należał on do gorliwych kapłanów, upominających się o godność i prawa krzywdzonych.
To dobrze że w polskim Kościele pokazuje się sylwetki gorliwych kapłanów, wiernych powołaniu. Z drugiej strony tak się składa, że wymieniona uroczystość zbiegła się ze śmiercią Józefa Wesołowskiego polskiego arcybiskupa, nuncjusza apostolskiego na Dominikanie, oskarżanego o pedofilię – jedne z cięższych przestępstw przeciwko nieletnim. To przykład duchownego, który jest hańbą dla naszego Kościoła. Nie mam na myśli swojej szydłowieckiej parafii, ale zauważam, że w tej sprawie w polskim kościele nikt się ani nie „zająknie” słowami potępienia czy przeprosin, jeśli już nie dla zgorszonych, to przynajmniej Boga. Jest jeszcze sprawa zadośćuczynienia ofiarom, które jest warunkiem pokuty, a na które ciężko się zdobyć. Uważa się, że nic się nie stało, że może to nie jest prawda, że nie należy nikogo osadzać. Tyle tylko, że osąd w tej sprawie wydał sam Papież Franciszek , usuwając wymienionego ze stanu duchownego i nakazując sądzenie go przed sądem Watykańskim. Najtrudniej uderzyć się we własną pierś. To przykre, ale nie jest to przecież jedyny, odosobniony przypadek w polskim Kościele. Powszechnie wiadomo, że najlepiej służy się dobrym przykładem, zły przykład rujnuje umysły i wizerunek, odciągając ludzi od wiary w zwątpienie, czyniąc zgorszenie.
A wracając do robotników, to dziś też niejednokrotnie są oni krzywdzeni, wyzyskiwani i naruszana jest ich godność, a specjalnie nikt za nimi się nie upomina. Państwo bowiem jest demokratyczne, wymarzone, inne niż kiedyś. Jak widać grzechy są te same. Ucieszyłem się z wiadomości o zlokalizowaniu niemieckiego „złotego pociągu” z 1945 r. w okolicach Wałbrzycha i jednocześnie smucę się zarazem z innej wiadomości, że nie ma dostatecznych dowodów na istnienie tego pociągu. Gdyby istniał bowiem może to pomogłoby niektórym partiom politycznym spełnić złożone rozlicznie wyborcze obietnice. Może zawartość „pociągu” (złoto i kosztowności) do spełnienia tych obietnic by wystarczyły.
Z poważaniem
Marian Frąk