Zwyczaje związane ze świętem Bożego Narodzenia opisały mieszkanki miejscowości położonych w pobliżu Szydłowca. Jedna z nich, niestety już nieżyjąca, Barbara Wróbel – z zawodu pielęgniarka była regionalistką, znawczynią obyczajów ludowych, członkinią ludowych zespołów muzycznych i śpiewaczych.
Wigilia w gminie Chlewiska
Święto Bożego Narodzenia poprzedzał zawsze czterotygodniowy okres adwentu czyli przygotowania do godnego powitania nowonarodzonego Dzieciątka. Okres ten cechowało całkowite wstrzymanie się od urządzania wesel i zabaw, a także zachowania postu w dni nakazane (środy i piątki), uczestnictwo w porannych Mszach świętych zwanych roratami. W adwencie nie było wolno nawet pić mleka za wyjątkiem niedziel i świąt, kiedy można było pić mleko, jeść masło i ser.
W Wigilię o świcie, kiedy koguty zaczynały pianie, ludzie budzili się, ponieważ czekały ich różne zajęcia wigilijne. Wierzono również, że kto pierwszy zerwie się z łóżka, potem przez cały rok będzie lekki i wypoczęty. Od przebiegu Wigilii zależał cały nadchodzący rok. Która panna tarła mak, tę czekało szybkie zamążpójście. Który chłop wybrał się przezornie z rana do karczmy, chlapnął okowity, ten nie musiał się martwić, że w przyszłości grozi mu abstynencja. Jeżeli podebrał ukradkiem sąsiadowi siekierę, pług czy wóz, to się cieszył, że owo dobro będzie lgnąć do niego przez cały rok.
Już od rana w Wigilię gotowano i pieczono potrawy, wszystkie postne na oleju lnianym albo rzepakowym: groch z kapustą i grzybami, barszcz, kasze, pierogi, kluski z makiem i pączki. Potraw przygotowywano dziewięć lub jedenaście. Wszyscy wyczekiwali na jedzenie tych potraw, czyli na postnik do wieczora. Mieszkanie było strojone zielonymi świerkami, różnymi pająkami ze słomy i kolorowego papieru. Na stół kładziono siano, snopek słomy stawiano w rogi mieszkania, a za łóżkiem snopek żyta na pamiątkę stajenki. Choinka była ze świerka, zabawki swojej roboty: lalki, ciastka orzechy, bombki, pająki ze słomy, łańcuchy z waty, gwiazdki. Podłoga była zasłana słomą.
Gdy ujrzano pierwszą gwiazdę, zaczynała się wieczerza. Najpierw gospodarz albo gospodyni odmawiali na głos modlitwę. Potem łamano się opłatkiem i składano sobie życzenia. Następnie zasiadano do stołu, jedzono i śpiewano kolędy. Ilość osób zasiadających do stołu stołu, musiała być parzysta, inaczej groziło to komuś rychłą śmiercią. Jedno nakrycie powinno być jeszcze dla gościa. W Wigilię należało dużo jeść, aby w nadchodzącym roku nie doskwierał głód, należało również napić się miodu albo gorzałki. Młodzi zajmowali się wróżbami. Kto wyciągnął z siana na stole zielone ździebełko – czekał go ożenek w karnawale. Kto żółte – należy poczekać. Kto wyschłe – samotność do końca życia.
Gospodarz po zjedzeniu wieczerzy udawał się do obory z zielonym opłatkiem w dłoni, aby i zwierzęta poczęstować opłatkiem, co miało je chronić przed chorobami i upadkiem. Robiono powrósełka ze słomy i obwiązywano drzewka, żeby lepiej rodziły owoce. Gospodarze stukali w ule, aby ogłosić pszczołom, że Chrystus się narodził. Gosposie wpatrywały się w niebo czy kury nie poskąpią im jajek, gwiaździste niebo zapowiadało pomyślność. Dziewczęta nasłuchiwały naszczekiwania psów, by poznać z której strony nadejdą kawalerowie do ożenku. W sadzie dziewczyny krzyczały: „hop, hop, gdzie mój chłop!”. Chłopcy zaś: „Ha, ha, gdzie moja kobita?” Kiedy już się nabiegali wracali do domu śpiewając kolędy. Zewsząd słychać było kolędy. Wśród nocnej ciszy rozchodził się głos i budził pasterzy, by czym prędzej wybierali się do Betlejem.
Cały okres świąteczny czyli Boże Narodzenie, św. Szczepana, Nowy Rok, Trzech Króli świętowano, goszczono się, odwiedzano wzajemnie. W św. Szczepana święcono w kościele owies. Przyjmowano też w domach kolędników, którzy śpiewali kolędy i pastorałki. Dawano im placki, kołacze, miód. W sali parafialnej lub w remizie strażackiej wystawiano jasełka. Pamiętam wiersz wigilijny, którego nauczyła mnie moja babcia:
Jest taki wieczór szczególny w roku
Niezapomniany, jedyny
Kiedy w grudniowym świątecznym mroku
Głosem wielkiej nowiny
Zabłyśnie gwiazda ta Betlejemska
Zwoła nas wszystkich do stołu,
A matka z listkiem opłatka w ręku
Całą rodzinę przywoła
W barwne ogniki przybrana jodła
Wzbudzi wokół żywiczne płatki
Skłócony rękę na zgodę poda
I łzy obetrze ukradkiem
Dawne potrawy wrócą na stoły
Ożyją stare obrzędy
A pamięć nasza śpiewem przywoła
Przepiękne polskie kolędy.
Szczególnie uroczyście witano na wsi Nowy Rok, przy czym składano sobie ponownie życzenia „Do siego roku”. Okres świąteczny trwał na wsi aż do Matki Boskiej Gromnicznej. Potem był karnawał – okres zabaw tanecznych wesel, a także odbywania swatów, zrękowin.
~Barbara Wróbel
Wigilia w okolicach Szydłowca
W wieczór wigilijny chodzono do sadu. Jeden mężczyzna stawał z siekierą przy drzewie i pytał: „Będziesz rodzić owoce (gruszki, jabłka)? Jak nie, to cię zetnę”. Drugi po przeciwnej stronie drzewa odpowiadał: „Będę” i szli do kolejnego drzewa. Czasami było przekomarzanie: „Nie będę”. Choinki na wsi, w okolicy Chlewisk pojawiły się dopiero w XX wieku.
~Ksiądz Waldemar Gałązka
Doskonałą znajomością tematu i bardzo osobistym stosunkiem do opisywanych zdarzeń wykazała się autorka podpisująca się STANCZERW.
Wigilia obchodzona w latach 50. XX wieku w okolicy Szydłowca
Przygotowania do Wigilii rozpoczynały się dużo wcześnie, trwały one około czterech tygodni. Wieczorami, bardzo długimi o tej porze roku, przygotowywaliśmy ozdoby choinkowe, łańcuchy ze słomy, wydmuszek oraz kolorowe bibułki i kulki z waty. Rysunki przedstawiające aniołki czy św. Mikołaja naklejaliśmy na tekturę i wieszaliśmy na „drzewku”. Ze strychu przynosiliśmy w wielkim tekturowym pudle stare ozdoby choinkowe, w których uzupełnialiśmy brakujące sznureczki – wieszadełka. Przygotowane ozdoby czekały w pudle, w kącie pokoju aż do czasu wigilijnej gwiazdki. Choinki, świerki lub jodły przynoszono z lasu. Nie było wtedy zakazu ich wycinania, a jeśli nawet taki był, to nikt się nad tym nie zastanawiał. Choinka musiała być żywa, miała pachnieć lasem i była dowodem zaradności i operatywności gospodarzy. Sztucznych wówczas jeszcze nie było.
Przygotowania kulinarne rozpoczynały się również na długo przed świętami. Kupowano solone śledzie, które koniecznie musiały być z „beczki”. Po wymoczeniu marynowały się przez trzy tygodnie w odpowiednich przyprawach. W tym samym czasie wyprawiano się furmanką do młyna pana Augustyniaka (mogłam pomylić nazwisko) do Bąkowa i tam z zawiezionego ziarna robiono mąkę żytnią i pszenną na całą zimę jak również kaszę: jęczmienną, jaglaną i tatarczaną. Wytłaczano również olej z własnego rzepaku, a wytłoczyny, tak zwane „makuchy” przeznaczano na karmę dla bydła, przeważnie krów po wycieleniu. Często również zamawiano taki olej; był czarny, smolisty i mocno pachniał olejem. Piszę o tym, ponieważ te wszystkie artykuły służyły nie tylko do przygotowania potraw wigilijnych , ale ponadto miały wystarczyć na całą zimę do wyżywienia całej rodziny. Tradycyjnie już odbywało się „świniobicie”. Z mięsa wieprzowego i wołowego wyrabiano kiełbasę, po uwędzeniu parzono ją w kotłach z wrzącą wodą. U niektórych sąsiadów kiełbasę robiono z samego mięsa wieprzowego i tylko ją wędzono długo, aż robiła się prawie czarna. Zawieszone na kijach w spiżarni nęciły zapachem tak, że aż kiszki marsza grały”. Wyrabiano kiszkę – kaszankę, u nas raczej z kaszy tatarczanej oraz włoskie i czarne salcesony, marynowano szynki i boczki, natomiast sadło i słoninę przetapiano i umieszczano smalec w kamiennych garnkach jako zapasy do następnego „świniobicia”. Korzystaliśmy z tych zapasów. Któż nie pamięta smaku dużej kromki chleba upieczonego przez mamę czy babcię posmarowanej smalcem z chrupiącymi skwarkami? Pieczono ciasta, placki, pieczono własny chleb.
Dzień wigilijny rozpoczynano wyraźnym podziałem obowiązków. Kobiety (przeważnie niepracujące) zostawały w domu i przygotowywały potrawy wigilijne. Zajmowały się robieniem pierogów z farszem z kapusty, grzybów oraz kaszy jęczmiennej. W godzinach przedpołudniowych robiono rozczyny drożdżowy na racuchy, które tuż przed wieczerzą smażono i posypywano cukrem ubitym na puder w moździerzu. Przygotowywano kaszę jaglaną i jęczmienną na sypko. Gotowano barszcz na grzybach. Karpia wtedy nie smażono. W bogatszych domach był on pewnie jedną z głównych potraw wigilijnych. W samym Szydłowcu i okolicy do takich ni należał. Gotowano kompot z suszu z jabłek lub „gruszczonkę”.
Męska część domowników starała się zrobić obrządek inwentarza we wczesnych godzinach popołudniowych. Następnie przystępowano do generalnego mycia i zakładano odświętne ubrania. Pamiętam, że świętość tego dnia odznaczała się ciszą, mówiło się mało, broń Boże nie wolno było podnosić głosu, a tym bardziej się kłócić. U nas w Polsce istnieje przepiękny zwyczaj dzielenia się opłatkiem. Opłatki roznosił po domach organista na początku grudnia za opłatę „co łaska”.
Zapadający zmierzch wyznaczał godzinę rozpoczęcia wieczerzy. Schodziła się cała rodzina, to znaczy dzieci babci i dziadka wraz ze swoimi dziećmi. Wszyscy zasiadali do stołu w największej izbie. Ówcześnie szydłowieckie rodziny były rodzinami wielopokoleniowymi. Stół masywny, duży, bywało, że mieściło się przy nim piętnaście do osiemnastu osób. Przykryty był białym obrusem, na środku garstka siana przykryta serwetką, a na niej opłatek. Na dużych półmiskach leżały śledzie, pierogi okraszone olejem z zasmażoną cebulą, dymiące kasze na sypko tatarczana, jaglana i racuchy. Jedliśmy również barszcz z grzybami i piliśmy kompot z suszonych jabłek, śliwek i gruszek.
Pamiętam bardzo dokładnie taki moment, kiedy wujek przynosił ze stodoły mały snopek zboża i ustawiał go w rogu pokoju. Zapalano świeczki na choince (nie było wtedy lampek elektrycznych) zaiskrzyły się bombki, wtedy zwane świecidełkami, było ich bardzo mało. Bombki zegarowe miały wgłębienia schodkowe. Każdy schodek miał inny kolor, załamania powodują refleksy świetlne. Inne były bombki zwykłe, ale za to z jakimi motywami? A to, ze św. Mikołajem jadącym z workiem na plecach saniami, a to z chatką za płotem ustrojonym w czapy śniegu z oknami rozświetlonymi, a to ze śnieżnym lasem połyskującym posypanym brokatem. Na drzewku wisiały jabłka, orzechy, cukierki – sople, ciastka drożdżowe również pieczone w domowym piecu i ozdoby własnoręcznie przez nas wykonane. Życzenia wigilijne rozpoczynał patriarcha rodu. Dzieciom składano życzenia na końcu. Dzień wigilijny był dniem postu ścisłego, toteż nic dziwnego, że wygłodniali domownicy zasiadali do stołu i z wielkim apetytem spożywali wigilijne, postne potrawy. Wieczerza ciągnęła się aż do pasterki. Chciałabym jeszcze wspomnieć, że nie było wtedy telewizorów ani porządnego radia, a tylko tak zwane „kołchoźniki” przez które puszczano audycje z kolędami dopiero późnym popołudniem. Nastrój robił się tak podniosły, że często łza się kręciła w oku. Muszę powiedzieć, że w swoim dorosłym życiu nigdy już tak uroczyście i wzruszająco nie przeżywałam wigilijnej wieczerzy, na dodatek w tak dużym gronie. Nie potrafię swoim dzieciom przekazać takich doznań, jakie ja doznawałam będąc dzieckiem. A szkoda!
~STANCZERW
Moje Wigilie
Najpiękniejsze, rodzinne, bo koniecznie spędzone w rodzinnym gronie, ale trochę nostalgiczne, bo tego dnia wspomina się również tych, którzy na zawsze odeszli, są dla mnie święta Bożego Narodzenia. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym je spędzić w jakimś kurorcie wśród obcych ludzi. Jest to święto rodzinne. Moja rodzina pochodzi z Kresów Wschodnich, dlatego obok znanych w całej Polsce wigilijnych zwyczajów znajdą się też takie pochodzące z tamtych stron.
W czasie świąt nie mogło zabraknąć żywej, prawdziwej choinki, ostatnio kupowaliśmy takie w donicy i po świętach wsadzaliśmy je do ogrodu. Choinkowe mody były różne. Najcieplej wspominam te drzewka, które były zdobione zabawkami robionymi przez nas samych. W czasie długich jesiennych wieczorów powstały całe metry zrobionych z bibułki, kolorowych papierów i słomy łańcuchów, dzbanuszki i pajace z wydmuszek, wieszaliśmy też jabłka, włoskie orzechy malowane srebrną lub złotą farbą i ciastka. Na szczycie choinki znajdowała się złota lub srebrna gwiazda betlejemska. Kawałeczki waty położone na gałązkach udawały śnieg, a kupowane w sklepach wąskie długie cukierki przypominały różnokolorowe sople. W smaku przypominały słodki krochmal, dlatego niewielu osobom smakowały i były przechowywane z roku na rok te same. Oświetlały choinkę prawdziwe różnokolorowe świeczki umieszczone w przyczepionych do gałązek lichtarzykach. Zawieszano również zimne ognie, które podpalone rozsiewały wspaniałe migoczące świetlne iskierki. Nie było to bezpieczne oświetleni, dlatego po kilku latach zdecydowaliśmy się na bezpieczne, nie powodujące pożarów choinek, elektryczne lampki.
Uroczystość rozpoczynaliśmy modlitwą, łamaniem się opłatkiem, życzeniami. Stół nakryty był zawsze białym obrusem, pod obrusem, na pamiątkę stajenki kładliśmy garść siana. Cała rodzina w odświętnych strojach zasiadała do wieczerzy, jedno miejsce zostało wolne dla zabłąkanego wędrowca. Bardzo często zapraszaliśmy na wigilię osoby samotne, bo przynajmniej tego dnia nikt nie powinien być sam. Potrawy na naszym wigilijnym stole to: barszcz czerwony z uszkami z grzybów, śledzie, ryba w galarecie, ryba smażona, pierogi z kapustą i grzybami. Ponadto małe drożdżowe bułeczki upieczone wcześniej, teraz podgrzane w piekarniku, z duszoną na złocisty kolor cukrową cebulą (smakują jak bułeczki z jabłkami) i podłużne z kapustą. Na deser kompot z suszonych owoców i zamiast bardzo pracochłonnej kutii łamańce z makiem. W Moim rodzinnym domu nigdy w wieczór wigilijny ni piło się alkoholu. Po wigilii był czas na prezenty. Mojej rodzinie przynosi prezenty dwa razy do roku święty Mikołaj. 6 grudnia wkłada je pod poduszkę, a 24 kładzie pod choinkę. W wieczór wigilijny przychodzi wtedy, kiedy dzieci są zajęte czymś w innym pokoju, słyszą tylko głośne trzaśnięcie drzwiami i nasze pełne żalu słowa, że bardzo się spieszył, nie mógł zaczekać. Dzięki temu unikamy spostrzeżeń tego typu, że św. Mikołaj był podobny do któregoś wujka, albo że miał takie buty jak tatuś. Po wieczerzy jest czas śpiewania kolęd, rozmów, oczekiwania na pasterkę. Jeżeli ktoś hoduje zwierzęta powinien pójść do nich z kolorowym opłatkiem. Podobno, jak głoszą ludowe wierzenia, w tę noc zwierzęta mówią ludzkim głosem, może komuś uda się posłyszeć, co o nas mówią.
~Irena Przybyłowska-Hanusz
Kolędnicy
Odwiedzali dom począwszy od Wigilii aż do Trzech Króli. Śpiewali kolędy, odgrywali zabawne scenki, składali gospodarzom życzenia. Otrzymywali ciasto, drobne upominki i pieniądze. Skład takiej grupy bywał różny w zależności od regionu. Często chodzili z kolorową gwiazdą. Przebrani byli za pasterzy, Trzech Króli. Bywali w takiej grupie: diabeł, śmierć z kosą, Żyd, Cygan, Turoń, Niedźwiedź, Baba, Dziad, no i muzykanci. W Szydłowcu również pojawili się kolędnicy. Niestety ich występy początkowo starannie przemyślane i przygotowane z biegiem lat stawały się coraz gorsze, wreszcie zupełnie zaniechano tego zwyczaju, tym bardziej, że nie było bezpiecznie wpuszczać do domu grupę ludzi, którzy mogą tylko udawać kolędników.
Źródło: „Skarby kultury ludowej mieszkańców Ziemi Szydłowieckiej” autorstwa Ireny Przybyłowskiej – Hanusz, str. 63 – 70