Pieśnią harcerską „Idzie noc” w sobotę pożegnaliśmy na cmentarzu człowieka, którzy znaczy dla nas bardzo wiele, a który tydzień wcześniej (15 listopada) niespodziewanie odszedł na wieczną wartę.
Ów człowiek wielu talentów i niebywałej dobroci w Szydłowcu był powszechnie znany. Liczba zrobionych przez Niego zdjęć z różnych odsłon naszych lokalnych wydarzeń zapewne kilkukrotnie przewyższała sumę tych, którzy w ostatnią sobotę przyszli go pożegnać łącznie z liczbą dostępnych woluminów w bibliotece, którą stworzył od podstaw.

Kiedy nad mogiłą śpiewaliśmy „Słońce już zeszło z gór, zeszło z pól, zeszło z mórz. W cichym śnie głowę złóż. Bóg jest tuż..” gardło dławił szloch a przed oczyma przewijały się kadry z jego bogatego życia. I te, o których wszyscy wiedzą i te, o których dotychczas nie było możliwości wspomnieć, wreszcie takie, o których tylko my wiemy. Dlatego chcielibyśmy pożegnać Wiesia drogą, którą doskonale znał i którą także jako prekursor w Szydłowcu tworzył. Pożegnać na drodze mediów. Innych, ale przecież Mu drogich. 

Nie będzie to wyczerpujące pożegnanie, choć Jego życia krótko wyrazić się nie da. Jednak media społecznościowe nie lubią zbyt długich form, dlatego ważąc wspomnienia przywołamy jedynie trzy miejsca. Bo warto wryć je w pamięć tych, którzy z racji wieku lub funkcji być może będą współodpowiedzialni za pamięć.

Pierwsze, to wyprowadzana z piwnic, przenoszona i budowana biblioteka. Wszyscy pamiętamy Go najpierw jako kierownika Biblioteki Pedagogicznej, którą stworzył i w której utworzył miejsce łączenia wielu dziedzin kultury i prawdziwej sztuki. W budynku przy ulicy Staszica zbudował miejsce szczególne, w którym gromadził ludzi czujących literaturę, fotografię, film, malarstwo i muzykę. Oprócz wielu książek oraz czasopism kolekcjonował płyty winylowe i wszelkie inne nośniki dobrej, czasem bardzo wysublimowanej muzyki. Tworzył zbiory regionalizmów i archiwizował kolejne odcinki telewizyjnego programu lokalnego. Przebudowywał i rozbudowywał. Meblował pomieszczenia i umysły. Muzyka, malarstwo, literatura i fotografia mieszały się tu codziennie. A wraz z nimi ludzie, projekty, benefisy, pomysły, praca i radość. Tu długo był matecznik wielu ważnych inicjatyw, także wolnościowych.

Miejscem drugim był mały lokal w piwnicach bloku przy Kościuszki. Tam na długie lata swój adres odnalazł Klub Fotograficzny (potem Fotograficzno-Filmowy) „Jupiter 72”. Wyprowadzony z biblioteki, zapuścił korzenie w piwnicy pod oknem z okrągłym zegarem, którego właścicielem był szydłowiecki zegarmistrz Czuszel, także kresowiak.

Wiesio (tak o nim zawsze mówią przyjaciele) był niezwykłej charyzmy instruktorem fotografiki, działaczem społecznym i przyjacielem młodzieży. Przez projekt „Młodzi, piękni i bez przyszłości?!” oraz „Jupiter” tej młodzieży przewinęły się pewnie setki. Młodych, którzy  w ciemni fotograficznej pod jego niezwykle łaskawym, ale i profesjonalnym spojrzeniem wyciągali pierwsze w swoim życiu filmy z kodeksu i patrzyli na własne pierwsze odbitki. Wszyscy oni pamiętają tę lekko przygarbioną sylwetkę i dobre oko. Dobre w zakresie fotografii i dobre w obszarze ludzkim.

Potem do „Jupitera” przeniosła się lokalna telewizja i tworzony był program ilustrujący życie społeczne, polityczne i kulturalne Szydłowca. Na taśmach SVHS utrwalone zostało niemal każde wydarzenie. I wielki koncert gwiazdy i przedstawienie w przedszkolu. Ilu z nas ma Jego zdjęcia we własnym domu, czasem zrobione podczas wielkiej imprezy, czasem z dziecięcych wydarzeń szkolnych, albo może reprodukcję rodzinnych fotografii czy plenerowych ujęć. WW (Wu-Wu), jak czasem o nim mówiliśmy, ciągle był widziany na ulicach miasta z torbą na kamerę (ewentualnie lampy). A jak kamera to i statywy w rękach. Na drugim ramieniu niejeden raz przewieszona była kolejna torba, tym razem na obiektywy i aparat. Uśmiech na twarzy, szybki krok pochylonej sylwetki i charakterystyczne nakrycie głowy. Do tego lekko przygięty mały palec prawej ręki, który objawił się, gdy podnosił aparat do oka i rękę do zwolnienia migawki. Jego: „czołem młodzieży” pamięta cała rzesza, niekiedy wcale lub ciut od niego młodszych, z nim współpracujących. A potem zobaczyć można Go było także w niebieskim fiacie o wdzięcznej rejestracji WSZA 602.

Było i miejsce trzecie (a może nawet kolejne?). Wiesław był członkiem Kręgu Instruktorów Harcerskich „Gościniec”. Mamy ogrom wspomnień ze wspólnych przedsięwzięć. Z rajdów i zbiórek, z oferowanej młodym ludziom alternatywy dla bylejakości w życiu, z budowania harcówki (NaszeHa), z jubileuszy, tzw. nocnych rozmów Polaków i szczerej wzajemnej pomocy.

To był człowiek wielu talentów, ale jednego ogromnego – bardzo skromnego i potężnie dobrego, choć wcale niezbyt zdrowego, serca, które niejeden raz było targane wspomnieniami o kresowym kawałku ziemi z czasów Jego dzieciństwa i czasem dotykane kwestionowaniem Jego tożsamości. Bo wcale nie było łatwo być Polakiem w ZSRR i często niewiele łatwiej było być przybyszem stamtąd w Polsce…
To był człowiek, którego nie można było zamknąć w jednym miejscu, oddzielić od ludzi, zagarnąć dla siebie. Zakochany w Lidzie, Krakowie i Szydłowcu. No i dodatkowo w Tatrach. Lubiący ludzi. Dobry, życzliwy, bez żadnej zawiści czy choćby zazdrości w sercu, radosny i twórczy, choć nieraz też w swoich zachowaniach jak sam mówił: „serceszczipatielnyj” (pisownia polska).

My Jego przyjaciele, weterani harcerstwa żegnamy Go z wielkim żalem i bólem.
Migawkami naszych serc utrwalamy chwile z Tobą Wiesiu. Zasłużyłeś by Cię wspominać, by Cię pamiętać, by żałować, że Cię nie ma. Nade wszystko zasłużyłeś na to jako człowiek. 

„Śnij nieszczęsny, śnij szczęściarzu
O swej wierze i zwątpieniu,
Śnij o łasce, śnij o karze,
O oazie i pragnieniu. […]
We śnie nie spiesz się, masz czas,
Snom daj płynąć, a nie płonąć,
Śnij, jak śni się tylko raz
Swą maleńką nieskończoność”.
(Jacek Kaczmarski, Mucha w szklance lemoniady, 1999)

Do zobaczenia

druhowie z KIH Gościniec



foto główne: Adrian Sadza