Jest to świetny moment. Azyl P. do dnia dzisiejszego kojarzony jest w całym kraju. Gdziekolwiek by nie wymienić nazwy naszego miasta, pojawiają się skojarzenia: Azyl P., Mała Maggie czy Oh, Lila. Wielu nazwę Azyl P., gdy zapyta się o Szydłowiec wymienia jednym tchem z piaskowce, arcybiskupem Wacławem Depo i stolicą polskiego bezrobocia.

Andrzej Siewierski zasługuje na pamięć i szacunek od Szydłowca. Może warto w dzień jego urodzin zastanowić się nad uczczeniem jego osoby? 

Poniżej przedstawiamy wspomnienia kolegów Andrzeja z którymi występował wspólnie na scenie: Darka Grudnia i Marcina Grochowalskiego z Azylu P. oraz Marka Piekarczyka z TSA oraz Krzysztofa Jaryczewskiego z Oddziału Zamkniętego:

Marcin Grochowalski (Azyl P.)

Andrzej to był bardzo zdolny facet,zawsze byłem pełen podziwu dla niego, piosenki przychodziły mu do głowy tak łatwo, brał gitarę do rąk i po prostu grał. Nie wiem jak to się działo, to było jakieś magiczne. Poza muzykowaniem, co było nierozłączne w naszych kontaktach był po prostu moim naprawdę dobrym kumplem.

Informacja o jego śmierci była dla mnie ogromnym szokiem, nie chciałem w to uwierzyć,nigdy nie zapomnę tego sobotniego poranka. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jakoś bardzo patetycznie ale codziennie się zastanawiam dlaczego tak się stało.’

Dariusz Grudzień (Azyl P. )

Andrzej był najprawdziwszym artystą, huśtawka nastrojów, jak było dobrze to było dobrze, a jak źle to nie odzywaliśmy się do siebie rok nawet dwa. Zawsze było tak, że były między nami jakieś wzajemne pretensje, ale jak się potem spotykaliśmy to tak jakby nigdy nic się nie stało ,tak jakbyśmy się nigdy nie rozstawali. Jak braliśmy instrumenty do ręki to,jakbyśmy nigdy nie mieli przerwy tylko grali non stop. My się uzupełnialiśmy tym,że on mi mówił że jestem zajebisty, a ja jemu że on jest zajebisty, dlatego trzymaliśmy się tylko we dwójkę. Andrzej wiedział czego chciał, i tego samego wymagał od ludzi. Jeśli chodzi o sprawy artystyczne to miał swój muzyczny świat, czas szedł do przodu a on nie tolerował nic nowego. Jego interesowała tylko melodyka . To było bardzo dobre oczywiście i przez to był bardzo prawdziwy i oryginalny.Tylko że w momencie kiedy ta muzyka nie była popularna to on nie miał z nią szans. W latach 90-tych kawałki które chciał grać , to był obciach. Dopiero teraz powróciła ta muza ale Andrzej nie doczekał .Strasznie to wszystko przykre. 

Gdy dowiedziałem się, że nie żyje pomyślałem tylko jedno : „Zrobił to” ….Byłem w silnym szoku …Nie potrafiłem nic zrobić…Niczym się zając, nie mogłem się skoncentrować ,sparaliżowało mnie to… było mi na prawdę bardzo ciężko…

Marek Piekarczyk (TSA)

Nie chcę opowiadać jakichś historii, straszliwych legend czy coś takiego. Często się spotykaliśmy z racji tego że mieszkaliśmy w jednym hotelu, graliśmy koncerty, na tej samej scenie występowaliśmy . Pamiętam taki incydent jak w Warszawie wpadli zomowcy i wspólnie z Andrzejem się przed nimi ratowaliśmy . Mieliśmy przejścia nawet takie martyrologiczne trochę. W każdym razie był to normalny koleś, wokalista. 

Gdy dowiedziałem się, że nie żyje byłem bardzo zdziwiony tym, że to się w ogóle stało! Myślałem że jest radosnym człowiekiem, chociaż podejrzewam że ludzie tego rodzaju jak Andrzej mają przerąbane w takim mieście jak Szydłowiec. Tak jak ja w Bochni , zawsze patrzono na mnie jak na dziwaka, jak na kogoś kto jest niebezpieczny, dziwny, inny.

 

Krzysztof Jarzyczewski „Jary” (Oddział Zamknięty)

Andrzej Siewierski to był mój dobry kolega z tamtych czasów. Rozmawialiśmy nie raz i nie dwa na wiele tematów, również na te trudne. Rozmawialiśmy również poza koncertami, często telefonicznie. Wiadomość o jego śmierci była dla mnie szokiem, chociaż wiedziałem, że dzieje się źle. W takich momentach zawsze czuje jakiś rodzaj lęku i złości.

 

Tak Andrzeja Siewierskiego wspominały gwiazdy polskiego rocka lat 80-tych w rozmowach z Marcinem Banaszczykiem w 2010 roku przy okazji odbywającego się w Szydłowcu festiwalu „Rock na Zamku” im. Andrzeja Siewierskiego. 

Jest jeszcze na Ciebie czas Andrzej…

foto. Andrzej Tyszko