– Nie tylko chce działać, ona musi to robić.
– Nie potrafi usiedzieć w miejscu, taka wiercąca się osoba. Ma pozytywny stosunek do życia i ludzi, ufająca, otwarta.
– Drobna jest, a tyle energii i chęci na realizację pomysłów dla miasta. Ma niesamowity potencjał kreatywny.
– Ma wyjątkową zdolność uczenia się, słuchania, wyłapywania tego, co ważne.
– No i potrafi gromadzić miejsca i ludzi, którzy dopisują coś do jej działań.
– Ona siebie tak realizuje, lubi to, kocha wręcz.
Tak mówią ludzie, z którymi współpracowała i którzy wciąż z nią działają. Żadnego narzekania, żadnego cienia żalu czy pretensji, który zdarza się wcale nie tak rzadko, gdy pewna grupa robi coś razem społecznie.
Inga Pytka-Sobutka mieszka w podniszczonej kamienicy przy szydłowieckim rynku. Na wprost drzwi plakat jak z filmu – ona, jej mąż Michał, sześcioletni Tymon i trzyletni Jeremi. Na białym tle. Zdjęcie zrobił zaprzyjaźniony fotograf przy okazji jednego z realizowanych projektów. – Bo nie mieliśmy żadnego wspólnego, zazwyczaj to ja fotografuję w rodzinie – uśmiecha się. Rzeczywiście drobna, faktycznie przypomina wulkan energii, gdy szybko przygotowuje kawę i coś do przekąszenia, a w międzyczasie opowiada. Tylko włosy ma do brody w ognistorudym kolorze, a nie jak na fotografiach, z których ją znałam, króciutkie i czarne.
Mówi o sobie: „wariatka”, bo trzeba nią trochę być, żeby się niektórych rzeczy podejmować. A jednak ma zupełnie normalne życie, męża i dwoje dzieci, pracę w Starostwie Powiatowym w Dziale Rozwoju i Promocji, przyjaciół, codzienne kłopoty i brak czasu, by skończyć remont, który zaczęła parę miesięcy temu. Tylko ta działalność ją wyróżnia.
Początek roku 2002. Na szydłowieckim rynku, wtedy jeszcze niewybrukowanym tak elegancko jak dziś, z nieodnowionym i nieoświetlonym ratuszem, zatrzymał się stary niebieski ford na warszawskich rejestracjach. Wysiedli z niego Marta Białek i Piotr Stasik. Właśnie założyli Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę” i przyjechali realizować swój pierwszy projekt.
– Wszystko zaczęło się od „ę” – opowiada Inga – Siedziałam u znajomych, a w lokalnej kablówce leciały ogłoszenia. Jedno brzmiało: „Jeśli fotografujesz, filmujesz, piszesz albo chciałbyś to robić…”. Projekt nazywał się „Ballada o Szydłowcu”. Poszłam na pierwsze spotkanie właśnie przez to „chciałbyś”. Poznałam Martę i Piotra. Fajnie opowiadali, co chcą tu robić. Zapisałam się na warsztaty fotograficzne i dziennikarskie.
Marta Białek zapamiętała Ingę jako nieśmiałą i niepewną siebie dziewczynę. Ale z potencjałem, na który warto postawić. Od tego czasu rozwijali się razem – Inga w Szydłowcu i z Szydłowcem, a „ę” w Warszawie, ale cały czas wspierając młodą animatorkę.
Inga dodaje, że pamięta z tamtego dnia, jak Piotr Stasik siedział za długim stołem i pytał każdego uczestnika spotkania o marzenia. Powiedziała o Irlandii. Ok – odpowiedział on i wkrótce potem pojechali grupą na warsztaty fotograficzno-filmowe do małego miasteczka Mohill w tym kraju. – To było coś – mówi Inga – wypowiadasz marzenie i ono się spełnia. Ale przyszedł czerwiec 2002, projekt zakończył się wystawą zdjęć na rynku, a oni chcieli dalej fotografować. Założyli więc z Wieśkiem Wismontem nieformalną grupę, takie kółko fotograficzne. Wismont to szydłowiecki fotograf amator, pasjonat, który działał w klubie foto „Jupiter 72” jeszcze za PRL. W bibliotece pedagogicznej, którą kierował, zorganizował ciemnię. Tam wywoływali zdjęcia, a potem zbiorowo przeżywali, co komu udało się zrobić. Nazwali się „Młodzi, piękni i bez przyszłość?”, znak zapytania symbolizował nadzieję. Potem była ballada foto o bezrobotnych i o dzieciach alkoholików, performance, wystawa przedmiotów z PRL, która przyciągnęła spore audytorium i projekt dotyczący żydowskiej historii Szydłowca i pobliskiego Szydłowa. – Inga zawsze była bardzo energiczna, chętnie podejmowała wszelkie zajęcia, pisała projekty, zarządzała całą grupą – mówi Wiesław Wismont, dziś emeryt – Kiedy ją spotkałem, to było dziecko. Dziś ma pracę, rodzinę, ale pod względem aktywności wcale się nie zmieniła.
Przez te wszystkie lata „ę” było na wyciągnięcie ręki. Dało Indze szansę na mentalny wyjazd z rodzinnego miasta – na warsztaty, szkolenia i rozwijanie swoich umiejętności, a potem świadomy do niego powrót i realizację w lokalnych warunkach ważnej dla Towarzystwa Inicjatyw Twórczych myśli: budować coś trwałego mimo ograniczeń, które wpisane są w naszą rzeczywistość.
– Gdy pojawiła się potrzeba, by jakoś sformalizować działalność, uniezależnić się od innych organizacji i móc samemu pozyskiwać środki na działania, „ę” znów było inspiracją – mówi Inga – bo kto wtedy myślał, że można założyć stowarzyszenie, pisać projekty. „Projektoriat” narodził się w 2008 roku, tym samym, co Tymon, starszy syn Ingi. Razem z nią zakładali go członkowie „Młodych, pięknych…” i osoby, które włączyły się do ich działań. Na przykład Marta Łabęcka, plastyczka i nauczycielka wiedzy o kulturze w liceum im. Sienkiewicza. Pierwszy projekt, pod patronatem warszawskiej Fundacji MaMa , to były warsztaty dla rodziców z psychologiem. – Wszystkie nasze działania wynikają z tego, na jakim etapie życie jesteśmy – opowiada Marta Łabęcka – Gdy nasze potrzeby się zmieniają, zmienia się też nasze patrzenie na świat. Próbujemy się z tym zmierzyć, tworząc kolejne projekty skierowane do osób podobnych do nas. Wtedy Inga była mamą, a wkrótce okazało się, że ja też nią będę.
Marta Białek z Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę” podkreśla, że Inga ma wyjątkową zdolność do przyciągania do siebie ludzi i pomysłów. Wie gdzie szukać, jeśli brakuje jej zasobów czy kompetencji, z czyjej wiedzy czy kontaktów skorzystać. Jej udział w szkoleniach, spotkaniach i warsztatach przez te 12 lat, zwraca się z nawiązką, bo teraz ściąga tę energię do Szydłowca. Przyciąga też tutaj naprawdę ciekawych ludzi i instytucje. Na zaproszenie „Projektoriatu” i Mazowieckiego Centrum Kultury, przyjechał Artur Żmijewski i przedstawiciele Centrum Sztuki Współczesnej, Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Krytyki Politycznej. W zeszłym roku w herbaciarni Faktoria dzięki inicjatywie stowarzyszenia odbyła się pierwsza lokalna edycja festiwalu filmowego o prawach człowieka „Watch Docs”.
Pytam Ingę, czy nigdy nie chciała wyjechać albo czy nie ma żalu do losu, że nie urodziła się w Warszawie, Krakowie albo choćby pobliskim Radomiu. Ależ wyjeżdżała, kilka miesięcy spędziła w stolicy, gdzie pojechała szukać pracy, potem przez pół roku była au-pair w Szkocji, pomieszkiwała w Szwajcarii. Tęskniła. – Szydłowiec jest trudny – mówi – mamy w powiecie największy poziom bezrobocia w kraju, w niektórych miejscach widać naprawdę dużą biedę. Ale ludzie chcą tu żyć, coś ich do miasta ciągnie, bo wracają.
W ostatnich wyborach samorządowych Inga kandydowała na radną, bez skutku, jak wielu miejskich aktywistów w całej Polsce. Na rozdaniu Kryształków Zwierciadła, których laureatką została w 2014 roku, wystąpiła w eleganckiej sukience i wystrzałowych czerwonych pantoflach. Dowcipnie skomentowała salę pełną celebrytów: „Państwo nie wiedzą, kim jestem, ale to nie szkodzi, bo ja też nie wiem, kim państwo są”. Na zlocie animatorów kultury, gdy przemówienie wygłaszał minister Bohdan Zdrojewski, nie szczędząc ogólników i okrągłych zdań, Marta Białek oniemiała ze zdziwienia i dumy. Bo nagle podniosła się drobna ręka. Inga wstała i to właśnie ona spośród 500 słuchaczy zaczęła ministrowi zadawać pytania. Konkretne i dotyczące rzeczywistości, nie dała się łatwo zbyć. –
Przez lata przemieniła się w świadomą siebie kobietę, mamę i aktywistkę – opowiada Marta Białek – Największa zmiana: narodziny sprawczości. To bardzo ważna dla nas w „ę” cecha. Inwestujemy w ludzi i chcemy, żeby to szło dalej, przejawiało się we wpływie na życie własne i swojej społeczności. Dziś Inga to samodzielna menadżerka kultury.
Inga mówi, że aktywność zawsze w niej była. Już, kiedy jako dziecko organizowała z kolegami występy „dla społeczności” na schodach ratusza, na które sami wnosili sprzęt do nagłośnienia albo kiedy sami z siebie, bez żadnej inicjatywy ze strony dorosłych, chodzili czyścić rzeczkę Korzeniówkę ze śmieci. – Ale to było po omacku – dodaje. – Kiedy pojawiło się „ę”, moje działania zaczęły mieć ręce i nogi, nabrały konkretnego kształtu. Dostałam do ręki narzędzia, bardzo dużo energii i kopa do działania.
Skąd inspiracja, gdzie działać? Z życia. Widzi, że gdzieś jest luka do zapełnienia i z tego rodzą się pomysły. Na przykład chodzi po mieście z wózkiem, a tu wszędzie wysokie krawężniki, nie da się przejechać. Nagle rozumie, że to problem nie tylko dla matek, ale i ludzi na wózkach, więc robi projekt dla niepełnosprawnych dotyczący planowania przestrzennego. Największe sukcesy? Odbicie projektów w przyszłości: że warsztaty dla rodziców trwały kolejny rok, choć projekt się skończył, a jego efektem było też powstanie kącików zabaw dla dzieci w urzędzie miasta i pizzerni. Albo że członek ich koła fotograficznego dziś żyje z robienia zdjęć, a uczestniczka warsztatów dziennikarskich, licealistka, publikowała teksty w lokalnej gazecie. – Właśnie kończymy projekt o żywieniu dzieci „Wiem, co jem. Zdrowe dzieci w Szydłowcu”. Robiliśmy warsztaty z dietetyczką dla rodziców i placówek edukacyjnych. A teraz zaglądam w jadłospisy i widzę, że w jednej szkole w stołówce zrezygnowano ze sztucznych przypraw, a zamiast nich panie przynoszą zioła z własnych ogródków, zaś w przedszkolu na podwieczorek już nie ma batoników, tylko budyń z kaszy jaglanej. Czyli trafiamy w ważne potrzeby i mamy wpływ na to, że coś się zmienia. Na lepsze!
tekst: Agnieszka Wójcińska
fot. Rafał Masłow/Zwierciadło
Artykuł zaczęrpnięty z www.e.org.pl