Hej, jak się miewasz? Od wydania Twojego debiutanckiego projektu „Night Noise” minęły już trzy lata. Jak z perspektywy czasu oceniasz początkowy okres swojej działalności na scenie muzycznej?

Miewam się nieźle. Wszystko płynie swoim tempem do którego staram się dostosować.

Do „Night Noise” mam ogromny sentyment. W tym okresie zaczęła się moja podróż z dźwiękiem, która trwa do dziś. Po drodze wiele się zmieniło i choć nie zawsze było tak jak to sobie wymyśliłem, to nie mogę narzekać, bo dzięki temu jestem w tym miejscu. Wiem, że ciągle mam coś do „powiedzenia” na kolejnych trackach, nie wiem jednak w jaki sposób to „wykrzyczę”.

Wypuszczone w marcu ub.r. „Simple Melodies” przyniosło dalszy rozwój eksperymentalnych brzmień instrumentalnych. Dlaczego właśnie postawiłeś na proste, ale przy tym przyjemne brzmienia, przy których można jednocześnie odpocząć, jak i rozmyślać nad życiem?

Na kształt płyty duży wpływ miała awaria komputera. Straciłem prawie wszystko, odbudowałem większość i dodałem kilka nowych rzeczy. W trakcie prac doszedłem do wniosku, że to jest piękne w swojej prostocie i zamiast pocić się nad rozbudowywaniem tracków na siłę, szlifowałem dźwięki do momentu w którym uznałem je za skończone. Nie to chciałem osiągnąć kiedy „Simple Melodies” siedziało jeszcze w mojej głowie, ale efekt końcowy był zdecydowanie lepszy od konceptu. Można ją traktować jako tło, słuchając pojedynczych traków lub całości układając z niej historię.

Przejdźmy teraz do opublikowanej w lipcu płyty „Road to Nowhere”. Tytuł i okładkę wydawnictwa można interpretować w różny sposób. Jaki przepis masz na rozwikłanie tej zagadki?

Tytuł to wypadkowa tego co działo się u mnie przez ostatnie dwa lata i zakończenia tej „podróży”. Małe podsumowanie, które zrobiłem dla samego siebie. Dosyć naturalne jest to, że ukazało się w takiej formie. Robiłem to nie raz, ale nigdy na taką skalę. Interpretację pozostawiam słuchaczom. „Road to Nowhere” daje takie możliwości, bo mimo iż jest to płyta dla mnie i o mnie, to nie potrafię robić rzeczy do szuflady. Okładka to pomysł i realizacja Darii Dwornik z którą współpracowałem już przy okazji „Simple Melodies” Jest prosta, mocno charakterystyczna i idealnie wkomponowała się w klimat płyty. Można ją odbierać dosłownie lub w przenośni. Fotografię na front wykonał Franciszek Ammer.

Tegoroczne wydawnictwo promuje kilka singli, w tym utwór „Silence”, do którego powstał też videoclip. Obraz właściwie oddaje charakter tego nagrania, dedykowanego miłośnikom spacerów po zapadnięciu zmroku. Skąd wzięło się Twoje zamiłowanie do nocnych klimatów?

Noc jest dla mnie najlepszą porą na tworzenie. Dodajmy do tego kłopoty ze snem. Nie raz budziłem się żeby zrobić chociaż zarys czegoś co właśnie mi się przyśniło, lub zarywałem nocki dla jednego utworu. To może wydawać się oklepane, ale zawsze staram się ugryźć temat na swój sposób. Obraz do „Silence” to efekt współpracy z ekipą Reality Designers, która chętnie pomogła. Nocna wycieczka po Wrocławiu, wypalone milion papierosów i w efekcie klip, który doskonale zgrywa się z muzyką.

W utworze „About a Journey” gościnnie pojawia się Kamil Szalewicz. Czy możesz pokrótce opowiedzieć o tym, jak doszło do współpracy z tym twórcą?

To ja zaprosiłem Kamila do współpracy. Zaczęło się od konkursu na remix, który zorganizował Jakub Nox Ambroziak. Moja interpretacja „Treebeard in the Dead Wood” wygrała i dzięki temu złapaliśmy kontakt. Wcześniej słyszałem Kamila w jazzClams, gdzie poruszał się w zbliżonych do „About a Journey” klimatach. Jestem w 100% zadowolony z tego co razem zrobiliśmy. Ten jedyny utwór wokalny ładnie kontrastuje z całą resztą.

Wszystkie Twoje dotychczasowe płyty znacznie odbiegają od tego, co jest teraz popularne w kręgach muzycznych nastawionych na instrumentalne wydawnictwa. Czy zamierzasz w dalszym ciągu wydawać muzykę nawiązującą do lat ubiegłych czy w przyszłości podążysz zupełnie inną ścieżką?

Zawsze robiłem muzykę jakiej sam chciałem słuchać. Nie wiem jak wyglądają trendy muzyczne, bo po skończeniu „Simple Melodies” nie słuchałem zbyt wiele, a podczas pracy nad „Road to Nowhere” prawie wcale. Teraz sprawdzam więcej rzeczy i słyszę schematy, które powtarzają się przy każdym odsłuchanym numerze. Na dłuższą metę zaczyna to nużyć. Nie chcę też robić z siebie awangardy. Po prostu staram się dać jak najwięcej siebie i nie zwracać uwagi na panujące trendy. Wydaje mi się, że w mojej muzyce może się zmienić prawie wszystko. Ciągle idę do przodu, ale raczej nie porzucę klimatu i brzmienia.

Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że obecnie trudno dotrzeć ze swoją twórczością do licznego grona odbiorców. Jak oceniasz funkcjonowanie undergroundu oraz jakie czynniki odgrywają największą rolę przy promocji obecnie wypuszczanych płyt?

Internet daje wiele możliwości, jednak łatwo zginąć w tłumie. Są serwisy takie jak Soundcloud, gdzie można udostępniać swoje utwory za darmo, Bandcamp, który stał się główną platformą sprzedaży dla artystów niezależnych, czy Facebook, który dziś nie ma żadnej mocy jeżeli nie zapłacisz za promowanie swoich postów. Wielka szkoda, że MySpace skończył w taki sposób. Łatwo się pogubić jednak dla chcącego nic trudnego. Warto zainteresować się małymi labelami, które wypuszczają materiał wysokiej jakości, czy portalami promującymi muzykę, nie produkty. 

Tracklista

1. Start Your Trip

2. Anger

3. The First Stop

4. Lonely Journey

5. Drunk City

6. The Second Stop

7. About a Journey feat. Kamil Szalewicz

8. Silence

9. Road to Nowhere

10. Loop (Bonus track)

11. Lullaby (Bonus track) 

Źródło/ Wywiad – http://ucallthatlove.com/ 

Patronat medialny nad plytą objął portal www.naszszydlowiec.pl