Wiktor Cielecki szydłowiecki społecznik, pasjonat Armii Krajowej wnioskował w ostatnim czasie, aby szydłowiecki odcinek nowo budowanej drogi S7 nazwać „indiańską drogą im. Stanisława Supłatowicza. Pomysł swój przedstawił radzie miejskiej w Szydłowcu oraz burmistrzowi Arturowi Ludwowi. 

Zdaje się, że nasi włodarze podchwycili propozycję, ponieważ już jutro (26 sierpnia) na ten temat dyskutować będą Komisja Edukacji i Komisja Infrastruktury. Na to spotkanie mieszkańców Szydłowca na swoim facebooku zaprosił przewodniczący Rady Miejskiej Marek Koniarczyk, zaznaczył że w spotkaniu uczestniczyć będą również Irena Przybyłowska – Hanusz oraz Wiktor Cielecki. 

We wtorek 30 sierpnia radni miejscy prawdopodobnie podejmą decyzję czy właśnie taką nazwę nadać szydłowieckiemu odcinkowi S7. Nie trudno się domyślić, że głosowanie przebiegnie tak jak ustali rządząca koalicja w porozumieniu z tymi, którzy pojawią się na jutrzejszym spotkaniu. 

Pomysł z nazwą jest bardzo ciekawy, a może nawet i bardzo dobry. Czy jednak w tak ważnej kwestii dla mieszkańców Szydłowca nie powinny zostać przeprowadzone jakieś porządne konsultacje? Czekamy na Wasze komentarze. 

Tak czy inaczej postać Stanisława Supłatowicza zdaje się być bardzo ciekawa i warto poznać tego człowieka bliżej. Dziś przedstawiamy Wam wspomnienie autorstwa Sat Okha Stanisława Supłatowicza nadesłane po śmierci Tadeusza Barszcza, które zamieszczone było na łamach „Głosu Szydłowieckiego” i w tomie wspomnień „To nasze życie…”

Sat Okh Stanisław Supłatowicz „Kozak”

Jedna z wielu bitew

Długim, niekończącym się szeregiem, poprzez bory Świętokrzyskie i przez ciemność szarą, posuwał się z wolna, jeden za drugim, ciężko dysząc, oddział podchorążaków 71 pp. Armii Krajowej. Pochód ten prowadził przedwojenny podoficer „Grom” (Stefan Warso). Na samym końcu szedł podoficer z 1939 roku „Cichy” (Jan Warso).

„Jasna cholera, kiedy wreszcie się zatrzymamy” zaklął „Burza” (Bogdan Majewski). „Na razie nie” odpowiedział „Piorun” (Tadeusz Barszcz), „zbyt blisko jesteśmy Huciska i Łazów, a tam podobno koncentrują się szkopy razem z kałmukami”.

Chłód listopadowy wdzierał się wszystkimi dziurami zniszczonego ubrania i ziębił zmęczone ciała aż do bólu. „Już nie wytrzymam. Całe ramię mi ścierpło” jęknął „Wir” i wpakował mi na plecy karabin maszynowy (rkm), dobrze, że „Piorun” wziął ode mnie amunicję do niego. Za tym oddziałem młodych chłopców jechały tabory, razem cztery wozy, na których znajdowała się amunicja, broń i trochę żywności. Na jednym z nich był także złożony ołtarz polowy, którego nie odstępował ksiądz Stanisław „Jęk” (kapelan). Z każdą następną godziną droga była gorsza i trudniejsza. Wreszcie czoło kolumny zatrzymało się i każdy padł, gdzie stał. Nareszcie, tak upragniony odpoczynek. Ułożyliśmy się z „Piorunem” i „Burzą” blisko naładowanego rkm-u, tuż na skraju obozowiska. W odległości 10 metrów od nas, po prawej stronie zajęli stanowisko z bergmannem „Czyż” (Czesław Kosmacz), „Juhas” (Wiesław Jakubiec), „Puławski” (Władysław Kruk). „Piorun” i „Burza” nie mieli sił, aby urządzić sobie jakie takie legowisko. Padli z rezygnacją, milcząco na zimną, zwiędniętą trawę. Po kilkunastu, jak wieczność długich minutach, spali, przytuleni do siebie. Tylko ja się męczyłem. Bardziej doskwierał mi ból ramienia niż brak snu. Nadeszła noc, zaczął się wtedy pojedynek między bólem a snem. W pewnej chwili rozległo się krakanie zbudzonych wron. To niemożliwe, co się dzieje? Bez chwili wahania zbudziłem przyjaciół: „Wstawajcie, ktoś znajduje się w pobliżu!” Zerwali się od razu i „Burza” pobiegł zbudzić resztę partyzantów. Jakieś cienie zaczęły migać pomiędzy pniami drzew. „Strzelaj, nie czekaj na rozkaz, bo dojdzie do walki wręcz!” wrzasnął „Piorun”. Wycelowałem w najgęstsze skupisko cieni i przerywaną salwą pociągnąłem po żywych cieniach. „Hilfe kommen!”, „Towariszczi pomagu!” rozległy się krzyki. „Piorun” w milczeniu i ze spokojem przygotowywał wiązkę granatów „sidolówek” i zaczął mówić sam do siebie o wymyślnych planach tortur, jakie by zadawał szkopskiej kanalii „własowcom”, gdyby przyszła lepsza okazja. Dzielił on ludzkość na bliźnich i katów i dla tych ostatnich miał w sercu tylko zemstę. Z zachowania „Pioruna” widać było, że jest to człowiek dobry, uczynny, a nawet miękki, w którym nienawiść do okupantów wytworzyła niemal wrzód psychiczny, nienawiść bez granic. Kiedyś rozmawiał on z ks. Stanisławem Sikorskim, kapelanem pułku, byliśmy z „Burzą” świadkami tej rozmowy. Mówił on o jakimś starciu z Niemcami, w którym partyzanci 72 pp. odbili zmasakrowane ciała żołnierzy AK. „Należałoby wreszcie wprowadzić pewne poprawki do nauki o miłości bliźniego, bo nie można w szwabie i bolszewiku widzieć człowieka rozumnego, bo istota rozumna nie ulegnie pozorom i nie nazwie człowiekiem kogoś, kto ma ręce i nogi, jak my, ale nie ma duszy i serca. Bo przecież jest jasne, że ktoś, czyniący to, co oni, nie może mieć duszy i sumienia. Dlatego też zabicie podobnej poczwary, stworu szatańskiego jest podobne do zwalczania cholery, dżumy i nie może być grzechem” – tak mówił „Piorun”, który działał zawsze stanowczo wobec wrogów, a był wyrozumiały wobec przyjaciół. Teraz tu, pod Huciskami, okazał rozwagę w walce z wrogiem. Obwiązał dwie „sidolówki” sznurkiem i rzucił w największe skupisko ruchomych cieni. Po wybuchu rozległy się jęki i trwożne okrzyki. „Strzelaj metr nad ziemią” rzekł do mnie „Piorun”. Nim zrozumiałem, o co mu chodzi, on już na czworakach ruszył w kierunku, gdzie wybuchły jego granaty. W tej chwili wrócił „Burza”. „Gdzie „Piorun”? zapytał wystraszony. Wskazałem ręką przed siebie. „Burza” spojrzał w tamtym kierunku i w tym samym momencie, jak błyskawica podrzucił stena do góry i plunął salwą. Ujrzałem padającego Niemca z granatem w dłoni gotowym do rzutu! Wybuch podrzucił szkopa do góry. „Uratowałeś „Piorunowi” życie” – powiedziałem „Burzy”. „Ty też” odrzekł. Strzelanina i wybuchy granatów coraz bardziej cichły. „Tabory zawróciły”, rzekł „Burza”. „Dwa ugrzęzły w błocie, musimy im pomóc”. W tym momencie ukazał się „Piorun” obładowany mp. i magazynkami pełnymi amunicji. „Szkopy z własowcami wycofują się” rzekł „Piorun”. Z prawej strony ucichł także bergmann, wszyscy udali się w stronę ugrzęźniętych wozów. Jeden z nich załadowany był składanym ołtarzem polowym, przy którym cały czas tkwił ksiądz kapelan. Wszyscy szczęśliwie dotarli do III baonu 72 pp. Leg. AK.

Rano, po porannej zbiórce „Cyprian” (Krzysztof Hofman) rzekł: „Wszyscy byliście dzielni, odważni i dziękuję wam całym sercem za taką postawę. Ale, jak to bywa na wojnie, udekoruję Krzyżem Walecznych tylko trzech. Do dekoracji wystąp: „Burza”, „Piorun”, „Kozak”. Resztę podchorążych awansuję o stopień wyżej tj: „Błyskawicę”, „Gozdawę”, „Juhasa”, „Kazimierza”, „Ryszarda”, „Sokoła”, „Tarzana”, „Puławskiego”, „Werwelasa”, „Czyża”„Groma” i „Cichego”.

Po wojnie nie wszystkim było dane żyć szczęśliwie. Tułali się w ukryciu, a przeważnie większość z nich gniło w więzieniach UB i NKWD. Z Tadeuszem Barszczem spotykali się nieliczni, a on był duchem takich spotkań i mówił: „Mało to jeszcze kto sprawiedliwość ma w sercu. Można z tą sprawiedliwością zdechnąć, jak opuszczony pies. W takim kraju, jak Polska najważniejszą rzeczą jest samopomoc koleżeńska”. „Trzeba” – mówił Tadeusz Barszcz, „żeby wszyscy dawniejsi żołnierze AK wzięli się za ręce i zrobili porządek. A wtedy nie dadzą rady przedstawiciele Kremla i inne łajdaki. Precz pójdą, jak ci, co w 1939 roku zagarnęli naszą ojczyznę”

Zmarł nasz brat „Piorun” w wymarzonej przez siebie wolnej Ojczyźnie.